Blog


 

V Zawody Strzeleckie o Puchar Beskidzkiego Stowarzyszenia Strzeleckiego

Piąty października okazał się prawdziwym świętem strzelectwa i rodzinnej zabawy. W tym roku odbyła się piąta edycja Zawodów Strzeleckich o Puchar Beskidzkiego Stowarzyszenia Strzeleckiego. Osobiście miałem ogromną przyjemność być współorganizatorem tej imprezy. To wydarzenie przyciągnęło znaczną część członków stowarzyszenia wraz z całymi rodzinami, które chciały spędzić wspólnie czas na świeżym powietrzu, w miłej, sportowej atmosferze.

 

Rodzinna atmosfera i atrakcje dla najmłodszych

Zawody odbyły się w wyjątkowej scenerii, która sprzyjała integracji zarówno dorosłych, jak 
i dzieci. Organizując piątą edycję, postanowiliśmy połączyć rywalizację z piknikiem rodzinnym, co okazało się strzałem w dziesiątkę. Na naszych najmłodszych uczestników czekało mnóstwo atrakcji. Dmuchańce, które wprowadziły dzieci w świat kolorowych przygód, były jedną 
z głównych atrakcji. Strzelanie z wiatrówek i replik ASG pozwoliło młodym adeptom strzelectwa poczuć adrenalinę i radość z trafienia w cel.

 

zawody

 

Nie zabrakło także wyzwań związanych z rzutem granatem do celu, który dostarczył nie lada emocji. Dzieci mogły również cieszyć się malowaniem buziek, które zamieniało je w różne postacie z ich ulubionych bajek. Całości dopełnił poczęstunek – kiełbaski pieczone na ognisku oraz słodkie przekąski, a dla najmłodszych nie mogło zabraknąć waty cukrowej. Łącząc zawody z piknikiem, udało nam się stworzyć niezapomnianą atmosferę, gdzie każdy znalazł coś dla siebie. Wbrew wcześniejszym obawom, pogoda dopisała i obyło się bez deszczu. Atmosfera była nie tylko sportowa, ale również pełna radości i uśmiechu. Każdy mógł poczuć się częścią tej wyjątkowej społeczności, gdzie pasja do strzelectwa łączy ludzi w różnym wieku.

 

zawody 2
   Dla uczestników imprezy został również zorganizowany pokaz broni

 

Strzelectwo w sportowym wydaniu

Podczas, gdy dorośli rywalizowali w strzelaniu do rzutków, młodsi uczestnicy mogli spróbować swoich sił w strzelaniu do balonów z replik broni. Cała rywalizacja odbywała się w świetnej, sportowej atmosferze. Zawodnikom, którzy uzyskali najlepsze wyniki, wręczyliśmy puchary oraz dyplomy, a dla młodszych strzelców przygotowaliśmy pamiątkowe medale, które z pewnością 
z dumą będą nosić przez długi czas.

 

zawody 3

 

Co przyniesie przyszłość?

Połączenie zawodów z piknikiem strzeleckim to model, który z pewnością będziemy rozwijać w przyszłości. To doskonała forma zabawy dla całych rodzin, która idealnie sprawdzi się również w organizacji imprez firmowych oraz innych eventów. Radość, którą widzieliśmy na twarzach uczestników, oraz pozytywna energia, która emanowała z każdej strony, utwierdzają nas w przekonaniu, że takie festyny są potrzebne i będą kontynuowane.

Cieszymy się, że mogliśmy zorganizować tak wyjątkowe wydarzenie i już teraz nie możemy się doczekać kolejnych edycji, które z pewnością będą jeszcze lepsze! Dziękujemy wszystkim, którzy przyczynili się do sukcesu V Zawodów Strzeleckich i wszystkich uczestników za wspólnie spędzony czas. Do zobaczenia za rok!

 

 


 

FERRATA HZS MARTINSKÉ HOLE

Nieuchronnie zbliżające się do końca wakacje, a co za tym idzie ostatnia szansa na wspólny, rodzinny wyjazd, zachęciły nas do wypadu na Słowację, a konkretnie w celu zdobycia Ferraty HZS Martinské Hole, znajdującej się w miejscowości Martin, położonej około 100 kilometrów od Cieszyna. Tak więc korzystając z wolnego weekendu, spakowaliśmy sprzęt, ruszyliśmy i za nieco ponad dwie godziny byliśmy już na miejscu.
Tutaj wstawiam współrzędne parkingu, na którym zostawiliśmy nasz samochód (49°04'51.6"N 18°52'18.6"E). Polecam to miejsce, ponieważ opłata za całodniowy postój nie była wysoka, a dodatkowo na parkingu znajduje się wypożyczalnia sprzętu ferratowego, idealna dla osób, które nie mają jeszcze swojego wyposażenia.

 

ferrata 1

Parking z mobilną wypożyczalnią sprzętu

 

Jak dowiedzieliśmy się na miejscu z dużej i dobrze usytuowanej tablicy informacyjnej, ferrata ta jest najstarszą na terenie Słowacji. Warto dodać, że niestety pogoda nie ułatwiła nam wspinaczki. Opady deszczu sprawiły, że skały, a także elementy samej trasy były bardzo mokre i śliskie. Nie zraziliśmy się jednak i rozpoczęliśmy podejście, które trwa około półtorej godziny. Na czerwonym szlaku prowadzącym do ferraty znaleźć można miejsce na nocleg w Penzion Ferrata. Wędrówka przebiegła bardzo przyjemnie, szlak biegnie przez las, co chwile przecina się strumienie na specjalnie do tego stworzonych mostkach, a w pobliżu ścieżki co jakiś czas usytuowane są stare maszyny górnicze, tworzące swego rodzaju muzeum na łonie natury. Po dotarciu na start ferraty, można usiąść pod małą wiatą, idealną do ubrania uprzęży, kasków, lonży z absorberem oraz rękawic. Na starcie trasy postawiona została także apteczka (na wszelki wypadek). 

 

ferrata 2

Wiata przed samym startem

 

Do tego miejsca już nie wracamy, ponieważ trasa jest jednokierunkowa i wraca się innym szlakiem.
Trudność trasy oceniana jest na B/C i spotkać można na niej mnóstwo rodzin z dziećmi, ponieważ  nie zawiera ona dużych ekspozycji i biegnie tuż nad ziemią. 

 

ferrata 3
   

Największą trudnością tej ferraty są śliskie skały i metalowe stopnie. Dodatkowo, wielokrotnie natrafimy tu na wodospady, które w ciepły dzień mogą być błogosławieństwem, a więc coś za coś. 

 

Balaton 4

 Wodospad na trasie

 

Po drodze spotkać możemy kilka atrakcji, takich jak mosty linowe w poprzek wąwozu, a także drabinę prowadzącą pod sam wodospad. W pewnym momencie trafiamy na rozwidlenie, dzielące szlak na dwie odnogi – trudniejszą i łatwiejszą. Trudność obydwu z nich opisana jest dokładnie na tablicy w tym miejscu, więc w zależności od umiejętności i dyspozycji dnia można podjąć decyzję, który wariant wybierzemy.

 

ferrata 5

Rozwidlenie – w lewo wariant B, w prawo wariant C


Z powodu „korka” na trudniejszym wariancie, wybraliśmy łatwiejszą wersję, skręciliśmy w lewo i po bardzo krótkiej wspinaczce dotarliśmy do końca. Czekało na nas jeszcze kilkusetmetrowe, nieubezpieczone podejście pod górę, gdzie natknęliśmy się na kolejne rozdroża. Aby dotrzeć do parkingu, na którym zostawiliśmy samochód, skierowaliśmy się w kierunku Chaty Martinské Hole. Znaleźć tam można bar, w którym zjedliśmy ciepły posiłek, a także (jak przy każdej wizycie w Czechach lub na Słowacji) napiliśmy się Kofoli. Jeśli ktoś czuje się bardzo wyczerpany, znajduje się tam kilka punktów, w których można wypożyczyć (niestety ceny są bardzo wysokie) specjalne hulajnogi do zjazdu, które następnie zostawia się na parkingu na samym dole. My jednak zeszliśmy o własnych siłach, cała trasa zajęła nam 3,5 godziny (nie licząc przerw), a jej długość to 12 km. Wyczerpani dotarliśmy do auta i wyruszyliśmy do centrum Martina, gdzie  mieliśmy zarezerwowany nocleg.
Ferrata jest bardzo przyjemna, jej pokonanie nie powinno przysporzyć trudności nawet rodzinom z dziećmi i początkującym wspinaczom. Jedyne utrudnienie mogą stanowić śliskie, mokre odcinki. Miłośnicy mocnych wrażeń i dużej dawki adrenaliny, po pokonaniu trasy, mogą odczuwać spory niedosyt.

 


 

W Dwa Dni Dookoła Balatonu: Rowerowa wycieczka w Malowniczym Krajobrazie

Planując najnowszą przygodę, postanowiliśmy wrócić do naszych niezrealizowanych planów z majówki i pokonać trasę wokół Balatonu - największego jeziora Węgier i popularnego miejsca wypoczynku. Dwa dni i 215 kilometrów w siodle, to z pewnością ekscytująca perspektywa dla każdego miłośnika rowerowych wojaży. W tym artykule podzielę się moimi doświadczeniami związanymi z dwudniową wyprawą rowerową, która dostarczyła niezapomnianych chwil oraz wspaniałych widoków, ale też chciałbym krótko wspomnieć o via ferratach, które odwiedziliśmy  w drodze nad Balaton.

Jadąc na Węgry postanowiliśmy „zahaczyć” o miejscowość Tatabanya, gdzie znajdują się via ferraty. Ponieważ jest to artykuł o wyprawie rowerowej wspomnę tylko krótko o tym miejscu. Tę ferratę poleciłbym dla osób zaczynających swoją przygodę z tym rodzajem aktywności. Oczywiście mam tutaj na myśli drogi oznaczone B i B/C. Trasy te to głównie trawers i trochę podejścia po drewnianych drabinkach. Nie znajdziemy tutaj dużych ekspozycji, a ich przejście nie przysparza większych trudności. Jest to fajne miejsce do oswojenia się z tą formą aktywnością i przećwiczenia elementów technicznych. Bardziej zaawansowani wspinacze znajdą tutaj drogi oznaczone stopniem trudności C/D, D, D/E, a nawet E. Na miejscu można zaparkować auto na bezpłatnym parkingu, funkcjonuje tutaj także wypożyczalnia sprzętu.

 

Balaton 1

Via ferrata w miejscowości Tatabanya

 

Przy okazji tego wyjazdu odkryliśmy bardzo ciekawe miejsce. Jakiś czas temu zainstalowałem na swoim telefonie aplikacje park4night i wyszukując, przy jej pomocy, miejsca na nocleg, zaintrygowany, kliknąłem ikonę z symbolem traktora. Okazało się, że jest to pole kempingowe  o nazwie „Farmunk” położone wokół dwóch jezior w pobliżu miejscowości Tatabanya. Pobyt tutaj jest bezpłatny, a właściciel zarabia wyłącznie na sprzedaży własnych wyrobów (kiełbas, serów, chleba i innych przekąsek), a także lokalnego piwa. W prawdzie ceny tych artykułów są dość wysokie, ale za to smakują one wyśmienicie, a my cieszyliśmy się, że możemy wesprzeć w ten sposób gospodarza, który okazał się bardzo miłą i gościnną osobą. Po jeziorku można popływać łódką, a także powędkować. Niepowtarzalnego klimatu temu miejscu dodają przechadzające się swobodnie zwierzęta: gęsi, kozy i osioł, który podkradał gościom kolację ze stołu. Nocleg na kempingu „Farmunk” to doskonała alternatywa dla drogich kwater nad Balatonem.

 

Balaton 2

Pobyt na kempingu „Farmunk”

 

Nasz tour rozpoczęliśmy od północnej strony jeziora w miejscowości Balatonfűzfő, a trasę pokonywaliśmy w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara. Pierwszy etap podróży możemy przejechać głównie ścieżkami przeznaczonymi wyłącznie dla rowerów. Jadąc tym odcinkiem mijamy wiele tętniących życiem miejscowości, przypominających nadmorskie kurorty. Znajdziemy tutaj niezliczone ilości restauracji i małych punktów gastronomicznych serwujących lokalne przysmaki. Po minięciu Półwyspu Tihany krajobraz zmienia się na bardziej „wiejski”, trasa prowadzi nadal ścieżkami rowerowymi, ale jest tu znacznie spokojniej. Niemniej jednak i w tej części można zjeść dobry posiłek. My oczywiście nie mogliśmy przegapić langosza – węgierskiego przysmaku, który w tym miejscu smakował wyjątkowo, a  jego rozmiar przerósł nasze oczekiwania. Po przejechaniu około 95 kilometrów przyszedł czas na nocleg. Zatrzymaliśmy się w miejscowości Balatongyőrők i po relaksującej kąpieli w jeziorze i pysznej kolacji udaliśmy się na zasłużony odpoczynek.

 

Balaton 3Ścieżki rowerowe nad Balatonem
   

Drugiego dnia mieliśmy do przejechania dłuższy dystans, ponadto prognoza przewidywała na ten dzień ponad trzydziestostopniowy upał, dlatego też wyruszyliśmy w trasę już o świcie. Na szczęście, po drodze znajdują się miejsca odpoczynku dla rowerzystów z wiatami chroniącymi od słońca, a po tej stronie jeziora jest dużo ogólnodostępnych plaż, na których rozlokowane są prysznice i krany z wodą.  Na tym odcinku część trasy prowadzi po drogach publicznych, ale ruch tu jest niewielki, a ścieżki są dobrze oznakowane. Po przejechaniu około 90 kilometrów dotarliśmy do miejscowości Siófok. Postanowiliśmy tu trochę odpocząć i zjeść obiad. Trafiliśmy to restauracji z klimatyzowaną salą, gdzie bez problemu mogliśmy doładować nasze baterie. Co ciekawe, na całej trasie nie natrafiliśmy na ani jedną stację ładowania rowerów elektrycznych. 

 

Balaton 4

Punkty gastronomiczne na trasie

 

W ostatni etap naszej podróży wyruszyliśmy już po południu. Do przejechania zostało nam jeszcze 30 kilometrów i był to najprzyjemniejszy odcinek trasy. Upał trochę zelżał, a profil trasy prowadził lekko w dół. Po drodze zrobiliśmy sobie krótki postój w „lawendowym polu” i po uzupełnieniu płynów ruszyliśmy dalej. Pod wieczór, po dwóch dniach podróży, dotarliśmy z powrotem do Balatonfűzfő. 

 

Balaton 5

Lawendowe Pole


Nasza rowerowa wyprawa dookoła Balatonu okazała się nie tylko intensywnym treningiem, ale także prawdziwą ucztą dla zmysłów. Od urokliwych krajobrazów, przez smakowite węgierskie przysmaki, po chwile relaksu w klimatycznych miejscach - każde miejsce dostarczyło nam wyjątkowych wspomnień. Warto zaznaczyć, że trasa rowerowa oferuje nie tylko wyzwania, ale również komfortowe warunki do odpoczynku i regeneracji. Z pewnością, nasza wycieczka wokół „węgierskiego morza” to propozycja, którą polecamy każdemu miłośnikowi aktywnego wypoczynku. Mamy nadzieję, że nasze doświadczenia zainspirują innych do odkrywania uroków tego malowniczego regionu i planowania własnych przygód na dwóch kółkach. 

 


 

Via Ferraty w Rejonie Jeziora Garda – Przygoda i Emocje w Sercu Natury

Jezioro Garda to prawdziwy raj dla miłośników aktywnego wypoczynku, a jego okolice obfitują między innymi w via ferraty. My w tym roku postanowiliśmy sprawdzić dwie trasy – Via Ferratę Signora delle Acque położoną w miejscowości Ballino oraz górski szlak łączący dwie „żelazne drogi”: Fausto Susatti i Mario Foletti. Oto moja relacja z tych niezapomnianych wycieczek.

 

Via Ferrata Signora delle Acque

Nasza przygoda rozpoczęła się od Via Ferraty Signora delle Acque, którą wybraliśmy ze względu na jej malownicze położenie w pobliżu wodospadu. Lipcowe upały we Włoszech, gdzie temperatura często przekraczała 30 stopni, sprawiły, że bliskość wody była ogromnym atutem. Podczas wspinaczki krople wody rozpryskiwały się na skałach, co dawało nam niezwykłe uczucie ochłody.

 

wodospad

Ferrata Signora delle Acque

 

Niestety bezpośrednie sąsiedztwo wodospadu ma też swoje minusy. Spływająca woda sprawiała, że skały miejscami były śliskie, dlatego, wspinając się, musieliśmy zachować dużą ostrożność, żeby się na nich nie poślizgnąć. Co do samej ferraty, to jej ogólna trudność została oceniona na D i jest to, w moim odczuciu, odzwierciedlenie realnego poziomu wyzwań, jakie czekały na nas w środkowej części trasy. Ściana tutaj wznosi się pionowo, a w niektórych momentach można było odczuć nawet delikatne przewieszenie. Do tego dochodzi jeszcze duża ekspozycja na całej trasie. Polecałbym to miejsce osobom, które posiadają już doświadczenie w tej formie aktywności. Dla mniej doświadczonych wspinaczy dostępny jest krótki odcinek trasy zakończony mostkiem, skąd można podziwiać piękno wodospadu i bezpiecznie wrócić tą samą drogą.

 

wodospad 2

Widok na wodospad z łatwiejszego wariantu trasy

 

Dotarcie do punktu startowego ferraty zajmuje około 20 – 30 minut spacerem od  parkingu w Ballino (45.9664691, 10.8110055). Parking jest co prawda płatny, ale ceny za postój nie są zbyt wygórowane (my zapłaciliśmy za kilka godzin postoju 6 euro), ponadto, jeśli dokonamy w pobliskiej restauracji zakupu za kwotę co najmniej 30 euro, będziemy z tej opłaty zwolnieni. 

 

parking w górach

Parking

 

Pokonanie samej ferraty zajmuje około godziny, a na powrót trzeba zarezerwować sobie przynajmniej 50 minut. Musimy pamiętać, że oznaczenia trasy powrotnej ze szczytu doprowadzą nas z powrotem bezpośrednio na parking. Gdyby ktoś miał ochotę pokonać ferratę raz jeszcze, schodząc w dół, musi wybrać skrót przez las prowadzący do punktu startowego. Dodatkowego dreszczyku emocji dodaje fakt, że Signora delle Acque położona jest na terytorium zamieszkałym przez niedźwiedzie – nam, na szczęście, udało się nie spotkać żadnego.

 

Ferraty Fausto Susatti i Mario Foletti

Druga droga to tak naprawdę połączenie dwóch ferrat: Fausto Susatti i Mario Foletti. Wybraliśmy ją ze względu na wspaniałe widoki. Podczas wspinania się po niej możemy podziwiać przepiękną panoramę na jezioro Garda i pobliskie góry. 

 

jezioro garda

Widok z ferraty na jezioro Garda

 

Na początku chciałbym się  skupić na opisie w jaki sposób w ogóle trafić na tę ferratę, bo może to przysporzyć nieco trudności. Na początku nawigacja doprowadziła nas do miejsca położonego wewnątrz tunelu wydrążonego w skale. Później, na lokalnym forum, znaleźliśmy współrzędne parkingu, z którego najlepiej jest wyruszyć w trasę (45.865084, 10.807808). Parking ten jest bezpłatny. Niestety nie znaleźliśmy na nim żadnych oznaczeń, w którą stronę mamy się kierować i nawet miejscowi Carabinieri nie potrafili nam pomóc. Po raz drugi postanowiliśmy zaufać nawigacji co kosztowało nas kilka dodatkowych kilometrów. Jak się okazało, nie byliśmy jedynymi osobami, które miały problem ze znalezieniem właściwej drogi. Podczas marszu spotkaliśmy też innych wspinaczy, którzy błądzili w poszukiwaniu punktu startowego. Na szczęście, dzięki wskazówce okolicznego gospodarza udało nam się w końcu trafić we właściwe miejsce. Żeby zaoszczędzić poszukiwań osobom, które chciałyby wybrać się na tę ferratę podaje współrzędne punktu, do którego trzeba się kierować (45.8677220, 10.8119658). Miejsce to można łatwo rozpoznać po obrazku kozy umieszczonym na skale. Od tego miejsca trasa jest już dobrze oznakowana i odnalezienie właściwej drogi nie powinno stanowić problemu. 

 

oznakowanie trasy

Początek oznakowanej trasy

 

Ferraty należą raczej do łatwych (oznaczone są jako B), ale charakteryzują się dużą ekspozycją. Cała pętla liczy około 15 kilometrów, a jej pokonanie zajmuje kilka godzin. Ścieżka prowadzi miejscami stromo pod górę i jej przejście wymaga od nas dobrej kondycji, ale widoki, które możemy podziwiać z góry rekompensują włożony wysiłek.

 

Podsumowanie

Via ferraty w rejonie jeziora Garda to fantastyczna propozycja dla wszystkich, którzy uwielbiają przygody na świeżym powietrzu, a także dla tych, którzy pragną podziwiać piękne krajobrazy. Niezależnie od poziomu doświadczenia, każdy znajdzie tutaj coś dla siebie. My sprawdziliśmy tylko dwie trasy, ale na pewno wrócimy w to miejsce, żeby odkrywać kolejne.

 


 

Wyprawa rowerowa na Węgry

Tegoroczną majówkę postanowiliśmy spędzić na rowerach. Jako cel naszej podróży wybraliśmy Węgry. Przygotowania rozpoczęliśmy kilka dni wcześniej od dokładnego sprawdzenia rowerów. Jak zwykle, największy problem stanowiło podjęcie decyzji, co będzie nam niezbędne w podróży, a z czego możemy zrezygnować. 

 

rowery

Rowery przygotowane do drogi


Tym razem postanowiliśmy nie brać ze sobą namiotu i noclegi zarezerwowaliśmy w hotelach oraz pensjonatach. Ponieważ jechaliśmy „elektrykami”, takie rozwiązanie ma ten plus, że nie trzeba martwić się o miejsca do ładowania baterii. Jest to ważne, tym bardziej, że na swojej trasie napotkaliśmy tylko dwie stacje do ładowania. Pierwsza znajdowała się zaraz na początku naszej podróży w miejscowości Goleszów. Jest to świetnie przygotowane miejsce do obsługi rowerów. Oprócz wspomnianych wcześniej stanowisk do uzupełnienia energii elektrycznej, jest tu stanowisko do podstawowej obsługi serwisowej z kompletem kluczy i zestawem do pompowania kół.

 

naprawa roweru

Stacja obsługi rowerów w Goleszowie


Drugą taką stację napotkaliśmy tuż przed wjazdem do Budapesztu, w pobliżu restauracji Peron, gdzie czekając na załadowanie się akumulatorów można napić się pysznej kawy i odpocząć chwilkę w cieniu.

Dzięki temu, że zrezygnowaliśmy ze spania w plenerze, z naszego bagażu odpadło kilka kilogramów, bo oprócz namiotu nie musieliśmy też zabierać śpiworów i mat samopompujących.

W podróż wyruszyliśmy w sobotę, prosto z domu. Mieliśmy do dyspozycji kilka dni wolnego, więc nie musieliśmy się szczególnie spieszyć.

W pierwszym dniu założyliśmy sobie, że pokonamy około 125 km  i dotrzemy do miejscowości Powaska Bystrzyca na Słowacji. Pierwsze 90 km to prawie ciągły podjazd pod górę, ale wysiłek rekompensowały piękne widoki. Z uwagi na profil trasy, okazało się, że poziom naładowania baterii spada szybciej niż zakładaliśmy i zmuszeni byliśmy zrobić postój w lokalnym barze, gdzie uzupełniliśmy energię. Warto podkreślić, że zarówno na Słowacji, jak i na Węgrzech spotkaliśmy się z bardzo ciepłym przyjęciem i bez żadnego problemu pozwalano nam „podłączyć się do prądu”,  a miejscowi wypytywali o cel podróży i mocno nas dopingowali. Nocleg spędziliśmy w przytulnym hotelu „Garni”.

Następnego dnia, po zjedzeniu pożywnego śniadania w hotelu, z zapasem energii, wyruszyliśmy w dalszą drogę. Do przejechania mieliśmy nieco ponad 100 kilometrów, a naszym celem była miejscowość Pieszczany. Trafiliśmy do obiektu Penzion Benatky, malowniczo położonego nad rzeką Wag. Nic tak nie smakuje, jak pyszne słowackie piwo, wypite po całym dniu wysiłku, bezpośrednio nad wodą.

 

Taras

Pyszne słowackie piwko na tarasie pensjonatu

 

Początkowo zakładaliśmy, że w trzecim dniu dotrzemy już na Węgry, ale w trakcie całego dnia jazdy zmagaliśmy się z bardzo silnym, czołowym wiatrem, co skłoniło nas do zmiany planów  i zatrzymania się na nocleg w miejscowości Nowe Zamki, jeszcze po słowackiej stronie. W trakcie tego dnia przejechaliśmy tylko 88 kilometrów. Wieczorem wyszliśmy na spacer i kolację, niestety okazało się, że nawet w tak dużym mieście, po godzinie 21, restauracje są już albo nieczynne, albo kuchnia w nich już nie działa. Siłą rzeczy, pozostał nam McDonald’s. 

Przeplanowaliśmy naszą trasę i postanowiliśmy odpuścić Balaton, a w zamian za to więcej czasu poświęcić na zwiedzanie Budapesztu, co okazało się bardzo dobrym wyborem, ponieważ  w Budapeszcie naprawdę jest co oglądać, a my nie musieliśmy walczyć z czasem. Dodatkowo będziemy mieli pretekst, żeby wybrać się nad sam Balaton, a przy okazji wstąpić na pobliskie ferraty.

Czwarty dzień podróży to zdecydowanie najprzyjemniejszy odcinek naszej wyprawy. Trasa wiodła w dużej części wzdłuż rzeki Wag, a po przekroczeniu granicy węgierskiej w Komarnie wzdłuż Dunaju. Naszą destynacją była miejscowość Tata. To chyba najbardziej urokliwe miejsce naszego pobytu na noc. Kosshut Apartmanhaz to obiekt prowadzony przez prywatnego gospodarza. My dostaliśmy do dyspozycji bardzo gustownie urządzony i świetnie wyposażony bungalow.

 

Budynek z cegły

 

Również sama miejscowość okazała się bardzo ładna. Po spacerze ścieżką biegnącą wzdłuż brzegów jeziora, nabraliśmy apetytu na świeżą rybkę w lokalnej smażalni. 

Rano wstaliśmy wypoczęci, wypiliśmy kawę i ruszyliśmy w drogę. Ponieważ było to Święto Pracy, które na Węgrzech jest również obchodzone, na naszej trasie napotkaliśmy na lokalne festyny. Na jednym z nich zrobiliśmy dłuższy postój i skosztowaliśmy pysznych langoszy. Rozczarował nas niestety kurtosz, który nie mógł się w żaden sposób równać z tymi jedzonymi  w Pradze. Drugi odpoczynek miał miejsce we wspomnianej wcześniej restauracji Peron. Ostatni odcinek tego etapu to prawie cały czas zjazd z góry. Ten etap liczył w sumie 95 kilometrów. I tak oto dotarliśmy do Budapesztu.


W samym mieście spędziliśmy cztery dni. Dwa z nich poruszaliśmy się po nim na rowerach, a pozostałe dwa spacerowaliśmy. Budapeszt jest miastem bardzo przyjaznym dla rowerzystów. Zwiedzając rożne miejsca, usytuowane na całym obszarze, praktycznie cały czas, przemieszczaliśmy się wytyczonymi ścieżkami rowerowymi. Spaliśmy w dwóch różnych miejscach. Ponieważ tylko jedną „miejscówkę” uważamy za godną polecenia, tylko o niej wspomnę. Jest to apartament położony przy ulicy Ilka 30. Nie dość, że jest bardzo dobrze wyposażony i obsługiwany przez miłego i kontaktowego gospodarza, to jeszcze znajduje się  w bardzo dobrej lokalizacji. Mieliśmy stąd 5 minut spacerkiem do Parku Miejskiego.

W mieście jest bardzo dużo miejsc godnych odwiedzenia i zabrakło nam czasu, żeby je wszystkie odwiedzić. Z tych które udało nam się zobaczyć na pewno możemy polecić Plac Bohaterów, Zamek Królewski, Budynek Parlamentu, Basztę Rybacką i Bazylikę Świętego Stefana. W pobliżu tej ostatniej jest mały sklepik z kurtoszami. Nam smakowały te z nutellą i bitą śmietaną. Po zakup pamiątek można udać się do Central Market Hall. Miejsce to jest ciekawe, znajdują się tutaj stoiska oferujące lokalne wyroby. Minusem były tutaj ceny lokalnych potraw, wyższe niż w restauracjach na mieście. Będąc na Węgrzech warto spróbować langosza, gulaszu, a na deser zjeść kurtosza. 

W trakcie całej podróży przejechaliśmy 518 kilometrów i spędziliśmy ponad 30 godzin na siodełku.

Poniżej prezentujemy kilka fotek ze zwiedzania Budapesztu.

 

Węgry rowerem

 

Nasza wyprawa rowerowa na Węgry okazała się nie tylko zrealizowaniem kolejnego planu podróży na dwóch kółkach, ale także niezapomnianą przygodą pełną wspaniałych widoków, pysznego jedzenia oraz wyjątkowych spotkań z lokalną ludnością. Przejechane 518 kilometrów to nie tylko odległość, ale przede wszystkim dużo emocji i wspomnień, które z pewnością pozostaną z nami na długo.

Budapeszt zaskoczył nas swoją urodą i przyjazną atmosferą. Dwa dni spędzone na zwiedzaniu pozwoliły docenić każdy moment — od spacerów malowniczymi uliczkami po szaleństwo smaków w lokalnych knajpkach. Dziękujemy miejscowym za ich gościnność, która sprawiła, że czuliśmy się jak w domu, mimo że setki kilometrów dzieliły nas od naszej codzienności.

Rezygnacja z namiotu i noclegi w komfortowych pensjonatach zapewniły nam relaks po intensywnych dniach na trasie i bezproblemowe naładowanie baterii naszych rowerów. Decyzja o zwiedzeniu Budapesztu zamiast wyjazdu nad Balaton okazała się strzałem w dziesiątkę - miasto jest pełne ciekawych miejsc, a my mogliśmy cieszyć się każdym momentem bez presji czasu.

Choć zmęczenie dawało się we znaki, satysfakcja z pokonania kolejnych kilometrów sprawiała, że z każdym dniem nasza miłość do rowerowych wypraw tylko rosła. Wracając do domu, mamy  w sercach nie tylko zdjęcia, ale i historię, którą będziemy mogli dzielić się z innymi.

Jeśli marzycie o rowerowej przygodzie w pięknej scenerii, polecamy Węgry z całego serca - z pewnością nie będziecie zawiedzeni! Do następnej trasy, pełnej przygód i odkryć — niech pedały będą zawsze w ruchu!

 


 

Wyprawa ferratowo-rowerowa w okolice Jeleniej Góry

Via ferraty

Wybór miejsca na rozpoczęcie sezonu ferratowego był w tym roku podyktowany faktem, że już dawno mieliśmy zaplanowany kwietniowy pobyt w ośrodku wypoczynkowym w Cieplicach Zdrój. Po upalnym wręcz początku miesiąca, przyszło załamanie pogody i temperatury powędrowały w dół o kilkanaście stopni. Trochę się obawialiśmy, że aura może nam mocno „pokrzyżować plany”, ale cóż, w końcu „kwiecień plecień…” i trzeba radzić sobie w każdych warunkach. Na szczęście, ostatecznie okazało się, że udało nam się trafić w kilka „okienek pogodowych”  i zrealizować nasz plan. Oprócz trzech wypraw na via ferraty zdobyliśmy Śnieżkę i zrobiliśmy krótką wycieczkę rowerową. Ale po kolei…


Zaraz po przyjeździe na miejsce postanowiliśmy przeprowadzić rozgrzewkę na jedynej  w Polsce via ferracie Krucze Skały położonej w Szklarskiej Porębie. Sporo słyszałem o tej trasie i raczej nie były to opinie pozytywne, dlatego postanowiłem się o tym przekonać na własnej skórze. Parking znajduje się przy drodze numer 3, wyjeżdżając ze Szklarskiej Poręby w kierunku Jakuszyc. Dla zainteresowanych podaję współrzędne (50°49’36.4’’N, 15°30’40.1’’E).

góry


Po zaparkowaniu auta musimy przedostać się, skacząc po kamieniach, na drugą stronę rzeki i skierować się lekko w lewo, gdzie znajduje się początek trasy. Teren jest mocno zadrzewiony i chwilę zajmuje nam odnalezienie punktu startowego. Mamy tutaj do dyspozycji jedną trasę, nie jest ona nigdzie opisana, ale wcześniej znalazłem informacje, że jej stopień trudności to B i tak też bym ją ocenił. Przejście trasy rozpoczynamy od pokonania mostu linowego, a później kawałek w górę po metalowych stopniach i wychodzimy na górze przez okno skalne. Po zejściu z ferraty możemy wejść jeszcze na taras, skąd rozpościera się piękny widok. Trasę pokonujemy dwukrotnie. Nie jest to szczególnie urozmaicona, ani też wymagająca ferrata, ale  na początek wystarczy. Poza tym, możemy teraz powiedzieć, że mamy zaliczone wszystkie ferraty w Polsce :). Na koniec dnia odwiedzamy jeszcze pobliski Wodospad Kamieńczyka. Podziwianie wodospadu wymaga wcześniejszego pokonania około półtorakilometrowej ścieżki pod górę.

Drugi dzień postanowiliśmy spędzić już po czeskiej stronie w miejscowości Bílý Potok, gdzie znajduje się ferrata Kočičí kameny. Jadąc do tego miejsca nie warto sugerować się nawigacją Google Maps wpisując nazwę ferraty, bo zaprowadzi ona nas do leśnej drogi, gdzie obowiązuje zakaz ruchu. Na czeskim forum odnaleźliśmy zaznaczony bezpłatny parking i jego współrzędne wprowadziliśmy w nawigację (50°53’24.7’’N, 15°13’10.9’’E). Tym razem prowadzi bezbłędnie i już po chwili jazdy krętą, górską drogą znajdujemy się na granicy lasu, tuż za siedzibą Pogotowia Górskiego Republiki Czeskiej. Tutaj parkujemy pojazd i ruszamy drogą przez las.

Po przejściu około 800 metrów docieramy do Chaty Hubertka i za nią skręcamy lekko w prawo.

las

Po zejściu kilkudziesięciu metrów w dół docieramy do skały, na której usytuowana jest „żelazna droga”. Stopień trudności jest tutaj określony jako B/C, ale C to tylko króciutki fragment przy samym szczycie, który można pominąć wybierając alternatywną drogę o maksymalnym stopniu trudności B+. Ponadto, ekspozycja na tej ferracie nie jest zbyt duża, więc bez problemu poradzą sobie na niej początkujące osoby.

drzewa, góra


Całą trasę pokonujemy dwukrotnie, w dwóch różnych wariantach. Miejsce to oceniam jako łatwe, ale jednocześnie ciekawe i posiadające przyjemny klimat. Polecam je dla osób rozpoczynających swoją przygodę ze wspinaczką. Nam brakowało trochę adrenaliny i w drodze powrotnej „zahaczyliśmy” jeszcze o wieżę widokową SKY WALK w Świeradowie Zdrój. Wyjście na 62-metrową wieżę, podziwianie pięknych widoków, a na koniec zjazd mierzącą 105 metrów zjeżdżalnią, spowodowały, że dawka emocji osiągnęła zadowalający poziom. 

wieża widokowa


Po dwóch dniach rozgrzewki jedziemy dalej w głąb Republiki Czeskiej, a dokładnie do miejscowości Semily, gdzie znajduje się Wodna Brama
Dojeżdżamy na parking (50.613668, 15.312319). Tym razem musimy uiścić symboliczną opłatę w wysokości 50 Czeskich Koron. Z parkingu idziemy drogą prowadzącą wzdłuż rzeki Izery i po przejściu około 300 metrów docieramy do punktu początkowego. Mamy tutaj do dyspozycji trzy trasy. Pierwsza – niebieska ma maksymalną wycenę B/C, druga - czerwona to miejscami C+, a trzecia - fioletowa, nawet E! Każdy znajdzie tutaj coś dla siebie, a widok ze szczytu na rzekę Izerę w pełni wynagradza włożony wysiłek. Na szczycie zawieszona jest metalowa puszka z zeszytem i ołówkiem w środku, gdzie możemy dokonać wpisu upamiętniającego nasz wyczyn. Ze szczytu prowadzi wąska, miejscami stroma, ścieżka. Schodząc po niej, musimy bardzo uważać żeby się nie poślizgnąć. Na szczęście większość trasy jest oporęczowana i możemy się wspomagać, trzymając się lin.

rzeka, skały


Pokonanie tych trzech ferrrat spowodowało, że możemy uznać początek sezonu za bardzo udany. W planach mamy kolejne miejsca, na ten rok zaplanowaliśmy ich sporo, o czym będę relacjonował na bieżąco.

Wyprawa na Śnieżkę, 1603 m.n.p.m.

W trakcie naszego pobytu w Sudetach, mieliśmy jeszcze okazję wejść na Śnieżkę. Spacer rozpoczęliśmy w Karpaczu, w okolicy Świątyni Wang czyli starego, drewnianego kościoła przeniesionego w 1842 roku z miejscowości Vang w Norwegii. Po wykupieniu biletów wstępu, weszliśmy na teren Karkonoskiego Parku Narodowego i niebieskim szlakiem udaliśmy się na szczyt. Z początku aura zbliżona była bardziej do jesiennej, ale w miarę wzrostu wysokości warunki stawały się coraz bardziej zimowe. Z tego powodu część szlaku była zamknięta i trzeba było wybrać alternatywną drogę. Większość trasy jest bardzo przyjemna, wędruje się utwardzoną drogą o niezbyt dużym nachyleniu, ale ostatni stromy odcinek o długości ok. 1,7 km może mocno „dać w kość”, szczególnie osobom nieprzyzwyczajonym do tego rodzaju wysiłku. Na górze, jak na Śnieżkę przystało, wiał silny wiatr, a na domiar złego panowała bardzo gęsta mgła, także nici z podziwiania widoków. W drogę powrotną udaliśmy się tą samą drogą. Mgła nieco się podniosła  i można było cokolwiek zobaczyć. Całość wycieczki, łącznie z przerwą na odpoczynek w schronisku, zajęła nam pięć i pół godziny w dwie strony i przeszliśmy nieco ponad 19 kilometrów. Na dole czekała nas nagroda w postaci pysznego obiadu w pobliskiej restauracji. Mimo niezbyt sprzyjających warunków satysfakcja z pokonanego wyzwania była duża.

skały, świerki

Wycieczka rowerowa

Z uwagi na warunki atmosferyczne, w trakcie całego pobytu, udało nam się zrealizować tylko jedną krótką wycieczkę rowerową. Z naszego ośrodka udaliśmy się do centrum Cieplic, gdzie pokręciliśmy się trochę po pobliskich uliczkach, odwiedziliśmy Park Zdrojowy i pooddychaliśmy jodem w tężni solankowej. Następnie polną drogą, biegnącą wzdłuż rzeki Kamienna, pojechaliśmy w kierunku ruin Zamku Chojnik. Ponieważ zamek znajduje się na terenie Karkonoskiego Parku Narodowego, przed wejściem na jego teren, trzeba zostawić rowery i ostatnie dwa kilometry pokonać „z buta”. Do dyspozycji mamy dwa szlaki: czarny – krótszy, ale stromy lub czerwony – łagodny, lecz dłuższy. Obie drogi zajmują podobną ilość czasu - około 30 minut . My sprawdziliśmy obie i czarny szlak wydaje się zdecydowanie ciekawszy. Bilety wstępu na zamek nie są drogie, a wewnątrz, poza klasycznym zwiedzaniem, można podziwiać z wieży przepiękną panoramę Karkonoszy.

zamek Chojnik


Po zakończeniu zwiedzania wstąpiliśmy jeszcze do zamkowej restauracji, gdzie zjedliśmy smaczny obiad i domowy sernik, a do tego pyszna kawa. Niestety, po zejściu do miejsca, gdzie mieliśmy zaparkowane rowery, oczom naszym ukazały się ciemne chmury i musieliśmy czym prędzej udać się do naszego miejsca zakwaterowania.

Podsumowując ten pięciodniowy pobyt w okolicach Jeleniej Góry, trzeba podkreślić, że jest to region obfitujący w liczne atrakcje i dający ogromne możliwości osobom lubiącym aktywnie spędzać czas. Znajdą tutaj coś dla siebie zarówno miłośnicy wycieczek pieszych i rowerowych, jak i osoby, które chcą spróbować swoich sił na ferratach. My zdążyliśmy skorzystać tylko z niewielkiej części tych atrakcji, ale dzięki temu na pewno tu wrócimy, żeby odkrywać nowe ciekawe miejsca.